Co prawda z klasy B w Podokręgu Skoczów i tak się nie spada, bo w tym regionie nie ma niższej ligi, ale w piłce nożnej bez względu na wysokość szczebla rozgrywek przede wszystkim liczy się ambicja i pasja. Dlatego postanowiliśmy zaprezentować sylwetkę 31-letniego Tomasza Kowalskiego wiernego swojemu klubowi od początku piłkarskiej przygody, w której szczytowym osiągnięciem była krótka gra w klasie A.
- W golasowickiej drużynie gram już niemal ćwierć wieku – mówi Tomasz Kowalski. – Jestem golasowiczaninem i jako 7-latek stawiałem swoje pierwsze kroki na naszym boisku kontynuując tradycje rodzinne. Grał tata, wujkowie, dziadkowie i można powiedzieć, że piłkarska pasja przechodziła z pokolenia na pokolenie. Ja najczęściej grałem na bocznej obronie, a taki mój najbardziej pamiętny mecz to spotkanie jeszcze z juniorskich czasów. Wtedy graliśmy w Grodźcu i wywalczyliśmy awans więc radość była ogromna. A z seniorskich czasów to na pewno najbardziej liczą się mecze z sąsiadami zza miedzy. Na boisko w Pielgrzymowicach mamy niewiele ponad 5 kilometrów więc za każdym razem walczymy o mistrzostwo regionu. Cieszę się więc, że miałem okazję zagrać ze Strażakiem tym bardziej, że wróciłem do gry po półtorarocznej przerwie spowodowanej problemami z kolanem. Zimą wróciłem do treningów i wiosną udało się zagrać trzy spotkania z wyjazdowym zwycięstwem w Chybiu włącznie. Mieliśmy też swój udział w awansie Strażaka Pielgrzymowice, bo gdy oni świętowali swoje wejście do klasy A to byliśmy ich rywalem. Byli lepsi i wygrali zasłużenie pieczętując mistrzostwo, bo byli najlepszym zespołem tego sezonu, więc nie ma w nas zazdrości. Gratulujemy i życzymy powodzenia. Żałować możemy jedynie tego, że w przyszłym sezonie nie będzie już między nami sąsiedzkich bojów.
Tomasz Kowalski w swoim klubie jest nie tylko zawodnikiem. Obecnie w zarządzie pełni rolę skarbnika, ale już ponad 10 lat temu wszedł do zarządu.
- Po prostu nie miał kto działać i ja zostałem wytypowany z grona zawodników – dodaje Tomasz Kowalski. – Tym bardziej, że tata został prezesem więc liczył na moją pomoc. Śmiejemy się, że jako skarbnik liczę pieniądze, które otrzymujemy od taty. A mówiąc poważnie działamy na tyle na ile pozwalają nam środki. Gmina wspiera na tyle na ile może. Wiadomo, że chciałoby się więcej, bo wydatków w sporcie nie brakuje, ale nie czekamy z założonymi rękami tylko wszystko robimy we własnym zakresie. Boisko jest gminne, a my go dzierżawimy i robimy wszystko, żeby można było na nim rozgrywać mecze. Nie mamy gospodarza więc na przykład linie „maluje” wiceprezes Sebastian Nietrzebka, także grający w naszej drużynie.
W Promyku Pielgrzymowice jest tylko jedna drużyna. Grupy młodzieżowe się rozpadły, bo ciężko w wiosce mającej około 1,5 tysiąca mieszkańców sformować zespoły dziecięce.
- Mieliśmy zespoły młodzieżowe, ale dwa lata temu się nam to posypało, ale do gry w zespole seniorskim ludzi nie brakuje – zapewnia Tomasz Kowalski. – Czasem jest nas na styk, ale raczej dysponujemy rezerwą. Na treningach w zależności od tego jak się nam wiedzie w rozgrywkach – raz jest dobrze, jak jest dobrze, a kiedy jest słabiej to jest słabo. Bywało i po 17, ale bywało i po 5. Najważniejsze jednak, że każdy kto chce grać stara się swoje obowiązki zawodowe i prywatne pogodzić ze sportowymi wymogami. Wiek też nie gra roli, bo wiceprezes Sebastian Nietrzebka na przykład ma już ponad 40 lat, a kapitanem zespołu jest jego młodszy brat Przemek. Obok nich grają też młodsi z 17-latkiem Kacprem Stenzlem, który jest też naszym snajperem. Opieramy się na swoich chłopakach, ale mamy też w zespole Gruzina. Davit Meqerishvili dołączył do nas przed tym sezonem, a w czasie pandemii dojeżdżało do nas trzech Czechów, bo u nich rozgrywki były zawieszone. Zakotwiczyli u nas w sumie na dwa sezony. Dojeżdżali do nas, bo spodobała się im panująca u nas rodzinna atmosfera. To nas trzyma.
Dorobek Promyka Golasowice z minionego sezonu: 3 zwycięstwa, 2 remisy i 15 porażek na pewno nie jest „wizytówką” zespołu, ale tym większe słowa uznania dla takich ludzi jak Tomasz Kowalski, których nic nie odstrasza.
- Na co dzień pracuję w rodzinnej firmie czyli u taty w jego piekarni – wyjaśnia Tomasz Kowalski. – Rano o godzinie 3.00 trzeba już być na nogach i do południa jestem w pracy, a od południa jest czas dla rodziny, bo mam żonę i dwójkę dzieci oraz dla klubu. Monika czasem narzeka, ale 4-letnin Remigiusz i 2-letnin Staś, choć jeszcze w piłkę nie grają, powoli połykają bakcyla i mam nadzieję, że będą grać w piłkę. Bo jest w niej coś takiego co trudno wytłumaczyć gdy ktoś tego nie kocha. Patrząc na nasz dorobek punktowy i miejsce w tabeli jasne się staje, że nie robimy tego przecież dla wyniku. To jest jednak pasja, sposób na spędzenie wolnego czasu na świeżym powietrzu i radość, gdy zdobywa się bramkę czy wygrywa mecz. Fajne jest też to, że starsi tworzą zespół z młodzieżą, bo to jest potrzebne zarówno tym ogranym zawodnikom, którzy „łapią” od juniorów ich entuzjazm, a w zamian dzielą się swoim doświadczeniem. Oczywiście, każdy wychodząc na boisko chce wygrać, ale my nie marzymy o awansach. Nie rozpamiętujemy remisów. Nie rozpaczamy po porażkach. Nie szukamy winnych. Nie mamy pretensji do trenera tym bardziej, że Damian Grzybek to nasz były zawodnik. Później rozpoczął swoją pracę trenerską i na co dzień zajmuje się szkoleniem młodzieży, a do nas dojeżdża, żeby nam pomagać. A jak brakuje zawodników to sam także wybiega na boisko. Cieszymy się, że możemy rywalizować, a wygrywa lepszy. Taki jest sport.